wtorek, 11 grudnia 2012

Zakupy listopadowe i październikowe - Rossmann -40%, limitka Wild Craft Essence

Nie cierpię, kiedy pogoda za oknem zmusza mnie do fotografowania w sztucznym świetle. Do tego moja kompaktowa cyfrówka, mimo, że to Nikon - robi fatalne zdjęcia (plus moje równie fatalne umiejętności w zakresie fotografii :D), więc z góry przepraszam za jakość zdjęć.

Najpierw zacznę od listopadowych łupów - oczywiście pierwsze skrzypce gra Rossmann i legendarna już obniżka -40% na kolorówkę. Jednym słowem: poszalałam :P To nie wszystko, co udało mi się kupić, oprócz rzeczy widocznych na zdjęciach z tego posta, w moje łapki wpadły: cień Maybelline Color Tattoo  20 Turquoise Forever i ok. 10 sztuk lakierów Wibo z mini-kolekcji: Back To Nature, Be Neutral, Vintage Garden oraz Arctic Expression. :D


Co my tu mamy? ;) Oprócz kolorówki standardowe kosmetyki pielęgnacyjne: dezodorant Rexona Sexy, szampon nagietkowy z Green Pharmacy i mieszanka studencka do wieczornego podjadania. ;)

  1.  Lakiery do paznokci: 
  •  Manhattan Lotus Effect nr 67N, 
  •  Rimmel Lycra Pro nr 420 Aqua Cool, 
  • Rimmel 60 seconds nr 500 Caramel Cupcake, 
  • Wibo Express Growth nr 419,
  • Wibo Trend Edition Pure Beauty nr 1.
     2. Cień do powiek Manhattan Intense Effect nr 910G Dim Brown - mój codzienny ulubieniec,
         daje świetny efekt. To już moja 3 sztuka! :)
     3. Podkład Maybelline Affinitone nr 14 Creamy Beige.
     4. Tusz L'oreal Lash Architect 4D Waterproof (kupiony dla przyjaciółki)


   5.  Pomadki Rimmel by Kate Moss (matowe i nie-matowe):
  • nr 05 - zgaszony, średni róż z niebieskimi tonami
  • nr 10 - ciemna, podstawowa i klasyczna czerwień
  • nr 20 - mocny róż z fioletowymi tonami, wpadający w fuksję
  • nr 22 - jasna, stażacka czerwień
  • nr 101 - łososiowy nude
  • nr 103 - zgaszony, ciepły róż bez niebieskich tonów
  • nr 104 - beżowy róż (?), róż/cappuccino.
   6. Pomadki Wibo Eliksir:
  • nr 03 - intensywny, landrynkowy róż
  • nr 05 - nude
  • nr 09 - wiśnia.

 

Nie obyło się bez zakupów świeczkowo - gadżetowych. Te urocze kotki to żel pod prysznic i balsam do ciała - za zestaw zapłaciłam ok 13 zł. W moim koszyku znalazło się też miejsce dla świeczek ze świątecznej serii Rossmanna: truskawka (zamykany 'słoik'), ciemna czekolada i wanilia. Ciemna czekolada dobiegła końca swego żywota, chyba kupię jeszcze jedną, bo spodobał mi się zapach :) Mam w posiadaniu jeszcze cappuccino (wersja z zamykanym 'słoiczkiem'). Uwielbiam świece jesienną i zimową porą! :)

Uroczą komódkę na biżuterię (19,99 zł) i puszystą panią w marynarskim retro-klimacie (4,99 zł - to jest stojak na zdjęcia) znalazłam w Pepco. Zdecydowanie mój ulubiony sklep z dekoracjami do domu! :)
Kolczyki to wyprzedażowy łup z H&M (10zł), przypominają mi końcówki sznura do zasłon. :D Mają mocny, różowy kolor.

Październikowe zakupy to efekt promocji na marki własne drogerii Rossmann. Ja skupiłam się głównie na żelach pod prysznic - Wellness & Beauty w wersjach: Kakao i Jojoba, Trawa cytrynowa i Bambus, Figa i Róża; oraz Isana: Masło shea i Passiflora, Marakuja i Kokos. Postanowiłam wypróbować też kremy do rąk Isany: aloesowy, z kwiatem pomarańczy i rumiankowy.

Nie udało mi się oprzeć limitowance Wild Craft Essence. Wzięłam 3 lakiery: 01 Three Hugging - jasny beż z bardzo delikatnymi drobinkami, 02 Out of the Forest - 'błotnista' zieleń, 04 Rosewood Hood - jaśniutki beżo-róż. Niestety, na standzie nie znalazłam wszystkich cieni, więc zadowoliłam się jedynie zielenią  02 Out of the Forest (rewelacyjna pigmentacja!).


Ze standu Catrice przytuliłam bronzer z poprzedniej LE: Cucuba, a z obecnej - Hollywood's Fabulous 40s - róż o pięknej nazwie: Gone With the Wind. :)

Uff, to już chyba wszystkie zakupy (przynajmniej te udokumentowane zdjęciami ;)), czas teraz na mały odwyk, przynajmniej pomadkowy - bo nadchodzące Święta nie sprzyjają ograniczaniu wydawania pieniędzy w sklepach. ;)

Tattoo - czyli o moich małych marzeniach.

Od dzieciństwa byłam zafascynowana tatuażami. Zawsze intrygowały mnie rysunki na ciele, było w nich coś wyjątkowego, bo przecież zostają z właścicielem już na całe życie - nie można ich zmyć, są jak gdyby wdrukowane w człowieka, przypominając jakieś chwile, ludzi, zdarzenia.. Pamiętam pewną historię: miałam wtedy pięć lat, czekałam z mamą na korytarzu szpitalnej przychodni, w kolejce do lekarza było mnóstwo osób. Na krześle obok nas siedział rosły mężczyzna. Był duszny, lipcowy dzień, więc pan ubrany był w bokserkę, która odsłaniała jego potężny, wytatuowany biceps. Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w ten rysunek na ciele - duża, granatowa kotwica z wplecioną weń czerwoną różą. Jak na tamtejsze realia tatuaż wykonany był niezwykle starannie, niczym nie przypominał bohomazów wykonanych podrzędnej jakości tuszem i  prowizoryczną 'maszynką' do tatuowania. Brat mojego taty miał właśnie taki koszmarek - okropne, brązowo-szare serduszko, a w nim inicjały jego ówczesnej dziewczyny. 'Udekorował' się tak podczas pobytu w koszarach (lata 90. i obowiązkowe 'wojo' :D), zaś po kilku latach zdał sobie sprawę z popełnionego błędu i poddał się operacyjnemu usunięciu nieudanego eksperymentu tatuażowego. Wtedy jeszcze tatuaże kojarzyły się z kryminałem, służbą na morzu czy właśnie wojskiem, dlatego nawet obecnie wiele starszych osób potrafi skrzywić się na widok 'dziary' i stereotypowo wrzucić jej posiadacza do szufladki z napisem: 'przestępca'.




 Z powodu moich zainteresowań i studiów z nimi związanych (resocjalizacja) widziałam wiele więziennych tatuaży. Czy to w ośrodkach dla młodzieży, czy w zakładach karnych - tatuaż jest jedną z ważnych form komunikacji, służy podkreślaniu swojej rangi, przynależności do danej grupy/gangu, czy wreszcie wyrażania indywidualności, a poza tym jest po prostu doskonałym lekiem na więzienną nudę. Oczywiście, takie tatuaże kiedy są wykonywane prymitywnymi narzędziami, w niesterylnych warunkach - niosą ze sobą ryzyko zarażenia się HIV czy WZW typu B i C, albo w najlepszym razie złapaniem jakiejś bakterii, w wyniku czego dojdzie do infekcji i zamiast pięknego wzoru otrzymamy kolorową bliznę. Na szczęście coraz częściej, nawet w tak nieprzyjaznych warunkach jak więzienie, osoby wykonujące tatuaże dbają o zachowanie odpowiedniej sterylności narzędzi, co jest ważne dla uniknięcia ewentualnej epidemii w małej społeczności zakładu karnego.



Czym jest tatuaż dla mnie? Myślę, że artystyczną formą wyrażenia siebie, podkreśleniem tego, co jest ważne w moim życiu, formą odniesienia do tego kim byłam, kim jestem i kim chcę być.
Długo myślałam o wzorze, mam kilka pomysłów, a każdy z nich symbolizuje to, co dla mnie istotne: dmuchawiec na łopatce (ulotność chwil), może wilk na środku pleców (siła, odwaga)? Na lewym nadgarstku napis 'stay strong' lub 'stay alive', na prawym 'imagine' (tak, tak - wyobraźnia jest ważna :). Mam nadzieję, że choć jeden z nich uda się wkrótce zrealizować. :)

A jakie są wasze typy? Lubicie tatuaże, czy wręcz przeciwnie - uważacie, że to forma oszpecania się?


Zdjęcia znalezione na higit.com, tumblr.com i na google.com.